Piątek, 4.01
- Witaj Mio. - usłyszałam dziewczęcy głos, który obudził mnie ze snu. Jeśli 4 godziny spędzone leżąc na łóżku z zamkniętymi oczami, przed którymi nie pojawiały się żadne obrazy można nazwać snem.
Rozejrzałam się po pokoju za kimś, kto mógłby wypowiedzieć te słowa. Ku mojemu zdziwieniu nikogo nie zastałam. Za to usłyszałam ten głos ponownie.
- Tutaj. - powiedział. Zaczęłam zastanawiać sie, czy czasem moja wyobraźnia nie robi sobie ze mnie żartów. Ale nie.
Jeszcze raz powędrowałam moim wzrokiem po otaczających mnie czterech ścianach. Zupełnie niezamierzenie spojrzałam na szafkę obok mnie. Leżał na niej mały głośniczek i mikrofon. Możliwe to było, żeby ktoś rozmawiał ze mną właśnie przy pomocy tego urządzenia?
- Tak. Możliwe. Bo właśnie tak jest. - ktoś czyta mi w myślach. Ale jak to robi nawet mnie nie widząc? I prawdopodobnie nie znając.
Dopiero po chwili skleiłam ten fakt z tym, o czym dowiedziałam się wczoraj na stołówce. Ten moment utkwił mi na dobre w pamięci.
- Jak widać - mówi chłopak obok.
- Teraz już wiem, o czym mówiła Elize.
- I my też.
Gdzie ten ktoś może być? Hmmm... Recepcja !
Dziewczynka nie zdążyła odpowiedzieć, bo od razu puściłam się pędem przez korytarz nie zamykając drzwi do pokoju. Biegłam przed siebie ile sił w nogach. W pewnym momencie przed oczami przeleciał mi ktoś lub coś. Nie mogłam stwierdzić dokładniej. ponieważ był widoczny jedynie przez sekundę. Ruszyłam w stronę recepcji. Gdy znalazłam się na miejscu, nikogo tam nie było. Odwróciłam się o 180 stopni chcąc udać się do pokoju lekarzy (stwierdziłam, że tam mogę zastać uciekiniera ). Jednak coś lub ktoś mi przeszkodził.
- Witam panno Mio. Gdzie pani się tak śpieszy? - zaczepił mnie wysoki mężczyzna w garniturze.
- Witam.. Yhm... - podrapałam się po karku na znak niepewności - Podobno są tu moi .. mój kuzyn.
- Ale nie ma tu nikogo oprócz nas.
- Jak widać.. musiał.. wracać do domu.
- Dobrze, ale wie pani, że bieganie po korytarzu jest zabronione.
- Tak wiem.. Przepraszam.. Nie będę już.
- Dobrze. Trzymam panią za słowo. - uśmiechnął się i odszedł, a ja odetchnęłam z ulgą.
Byłam już wykończona bieganiem, które i tak nie dawało oczekiwanego efektu, więc wróciłam spokojnym krokiem do pokoju. Popchnęłam lekko drzwi, które na skutek tego przesunęły się jedynie o kilka centymetrów i opadłam na materac. Podłożyłam ręce pod głowę, a stopy oparłam na ramie łóżka. Było ono za małe jak dla mnie - trafiłam na oddział dziecięcy, jedynie z powodu tego, że nigdzie nie było przygotowanego pokoju. Nie uszczęśliwiało mnie to, zwłaszcza dlatego, że codziennie wieczorem musiałam słuchać 'koncertów' - darcia się, krzyków, nieudanego odśpiewywania melodii słyszanych w danym dniu w radio lub czytania bajek wykonywanego przez jakieś dziecko, które jeden wyraz składało 2 minuty - w jego wieku to raczej normalne, ale wszystko to nie dawało mi się wyspać, wypocząć i przemyśleć niektórych spraw. Teraz również nie mogłam się skupić. Przewróciłam się na prawy bok i skuliłam nogi. Próbowałam zasnąć. A wnioskując z tego, co powiedziałam wcześniej - miałam marne szanse. Ku mojemu szczęściu, które po raz pierwszy tamtego dnia mnie odwiedziło, zasnęłam po kilku minutach. Jednak zanim zamknęłam oczy, poczułam uderzenie w tył głowy. Może jednak nie zasnęłam tylko.... straciłam przytomność ?
- Budzi się ! - usłyszałam krzyk, który wydobywał się z ust jakiegoś chłopaka, kiedy promienie słońca (lub światło lampy) dostało się do moich oczu, gdy podnosiłam powoli powieki.
- Mia, wszystko dobrze ? - spytał kobiecy głos. Nadal nie kojarzyłam, co się dzieje. - Córciu, odezwij się.
Mama. To była moja mama. Mama i najprawdopodobniej Calum. Ucieszyłam się, ale gdy uniosłam oczy w górę, moje przypuszczenia się rozwiały. Nie do końca. Nad łóżkiem stała mama - tak, jak myślałam - i Hayes,.. Ten nowy ze szkoły. Dopiero wtedy zaczęłam wracać do rzeczywistości. Na nowo uświadomiłam sobie kilka spraw:
* Jestem w szpitalu , a jeśli dobrze wiem, to miałam dziś wyjść.
* Mam raczej coraz mniejsze szanse na to, żeby wreszcie od jakiegoś czasu wdychać świeże powietrze.
* Musiało coś się stać, bo nie leżę na swoim łóżku w swojej sali.
- Dlaczego nie ma tu Caluma?
To ostatnie zdanie wypowiedziałam przez przypadek na głos.
- Mia, ty żyjesz. - powiedziała mama i pocałowała moje czoło.
- Dlaczego miałabym nie ? - spytałam cicho.
- Zostałaś uderzona czymś w głowę. Nie lekko, ale nie mocno. Lekarze twierdzą, że małe dziecko nie mogło tego zrobić. - powiedział chłopak.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie, a w pewnym momencie błysnęły, co trwało najkrótszą sekundę mojego życia. Nie wiedziałam, co o tym myśleć i co zrobić, więc wybrałam najprostszą opcję wyjścia z tej sytuacji i ponownie spojrzałam na moją rodzicielkę. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, aż pani Davies weszła i poprosiła wszystkich o opuszczenie pokoju. Potem zaczęła drobne badania i zanotowała wyniki. Pożegnała się ze mną i wyszła, zapewne do lekarza. Po chwili do pomieszczenia wszedł Has i usiadł na krzesełku po prawej.
- Hej, jak się czujesz?
- Cześć. Już lepiej.
- Martwiłem się. Wiedz o tym. - nie usłyszałam tego zdania, bo moją uwagę przykuła pewna osoba. Nie jej obecność, raczej nieobecność.
- Gdzie moja mama ? - zapytał zmartwiona.
- Rozmawia z lekarzem. Jest u niego w gabinecie.
- Uff. Kamień z serca. Co w szkole ?
- Bez mojej najlepszej przyjaciółki ? Koszmarnie.
- Na pewno niedługo się zobaczycie.
- Widzę ją, a raczej widziałem codziennie w szkole, ale miała wypadek i jest w szpitalu.
- Ou. Współczuję. Pozdrów ją ode mnie.
- Ty głupku. Chodzi o Ciebie ! - zaczął się śmiać, a ja po chwili razem z nim. - Nawet w takim stanie nie tracisz uśmiechu na twarzy. Za to Cię lubię.
Jakbyś mnie widział w podobnym stanie to byś zmienił zdanie, człowieku. Bardzo szybko.
- To opowiadaj co tam.
- Nash łazi po całym domu i z nikim nie chce rozmawiać... Jakiś taki wkurzony cały czas jest.
- Niech weźmie kilka głębokich oddechów, porozrzuca poduszki po całym pokoju, włączy spokojną muzykę i stopniowo przełącza ją na taką, jaką lubi. Mi to pomaga.
- Ok. Spróbuje mu przemówić do rozsądku.
Rozmawialiśmy jeszcze chwile, a gdy lekarz wraz z mamą wszedł do sali, zwróciliśmy oczy w ich stronę. Lekarz oznajmił, że mogę wyjść jeszcze w tamten dzień ze szpitala. Ucieszyłam się, a gdy nadszedł moment, w którym byłam pewna, że wracam do domu, zeskoczyłam z łóżka i zaczęłam wkładać swoje rzeczy do torby. Nie było ich dużo, dlatego po kilku minutach przekraczałam próg szpitala i mogłam odetchnąć powietrzem, którym oddychali mieszkańcy miasteczka, w którym mieszkałam.
-----
Hi.
Masakrycznie długo zajęło mi pisanie tego rozdziału, ale szkoła, której tak btw zaczynam serdecznie nienawidzić i egzaminy, które dały w kość porządnie... Ale poszły mi dobrze :)
14 już w całości gotowa. Jak tylko napiszę 15 ( a nie mam na nią ŻADNEGO pomysłu, więc klapa) to wstawię next.
14:
'Chłopak prowadził mnie w nieznane mi miejsce. Ciekawiło mnie to, co chce mi pokazać. Kiedy zatrzymaliśmy się przed małym, drewnianym domkiem, zamarłam. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam wypowiedzieć żadnego słowa. Mój towarzysz patrzył na mnie troskliwym wzrokiem pełnym obawy.
- Wszystko w porządku? Może chcesz wrócić do domu?
- Tak, nie. To.. to jest dom, który mi się śnił dziś w nocy.'
Bye x
Komentarze
Prześlij komentarz