Piątek, 4.01 Szczęśliwa przekroczyłam próg szpitala i posłałam uśmiech mamie. Cieszyłam się, że wreszcie opuszczam to znienawidzone przeze mnie miejsce. Mimo tego, że wiązało się to z powrotem do szkoły. Wracaliśmy do domu pieszo. Rozglądałam się po okolicy, lubiłam i lubię patrzeć na bawiące się dzieci w parku, na drzewa, kwiaty, budynki i wszystko, co mnie otacza. Wtedy nie widziałam tego w taki sam sposób, jak wcześniej. Co chwilę przewijały mi się przed oczami jakieś istoty podobne do tych z mojego ostatniego snu. Raz wyskakiwały zza krzewów, raz przechodziły chodnikiem po drugiej stronie ulicy, raz siedziały na przydrożnej ławce. Kiedy spytałam Hayesa czy je widzi, popatrzył na mnie krzywo i odpowiedział, że nie i stwierdził, że jeszcze nie do końca doszłam do siebie. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale uświadomiłam sobie, że mi nie uwierzy. Choćby nie wiem co miało sie wydarzyć. Niedługo potem byłam już w domu i piłam ciepłą herbatę. Kiedy biały kubek w cza